wtorek, 29 września 2015

W zasadzie muszę wrócić w okolice wiosny ;)

Dlaczego do wiosny? ano dlatego, że od wiosny sporo się u nas działo.
Takiej intensywności rodzinnych i przyjacielskich spotkań dawno u nas nie było, począwszy od kwietnia, nieprzerwany żadnym weekendem - maraton spotkań cotygodniowych -  zakończył się w lipcu - to jak na nasze standardy -  bardzo dużo. Nie pamiętam żadnego roku, który by obfitował w taką ilość spotkań.
O pierwszym pisałam już wcześniej Tu - 50- lecie ślubu  mojej cioci i wujka, spotkanie było dwudniowe, a  jego finał w domu jednej z moich sióstr - pięknie położonym nad jeziorem w podolsztyńskiej miejscowości, u stóp niewysokiego wzgórza.


Tam już sobie mogliśmy na luzie i  niespiesznie  pogawędzić i powspominać rodzinne historie :)
które za każdym razem choć wielokrotnie powtarzane wzbudzają zawsze ten sam śmiech i niekiedy łzę w oku - bo wiadomo - jednych wzrusza  innych raduje - to co razem przeżywaliśmy przez te długie lata wspólnych wydarzeń:)


 Jak zwykle największą  atrakcją w rodzinie jest nowo narodzone dziecię  , co prawda Jagoda urodziła się już ponad  rok temu, ale nadal trzyma palmę pierwszeństwa bycia najmłodszą, bo na razie nowego potomka nie spodziewa się żadna z moich sióstr.


A wracając do tej pięknej rocznicy ślubu - 50 lat razem -  to nie lada wyczyn w tych zwariowanych i rozchwianych emocjonalnie  czasach w których żyjemy - wiele osób podejmujących decyzję o byciu razem zapomina, że takie ważne przedsięwzięcie wymaga  nie lada wytrwałości i  kiedy już podejmiemy tą odpowiedzialną decyzję musimy  wiedzieć, że  nasze małżeństwo będzie tak silne  jakim je sami uczynimy. To tyko tyle i aż tyle. Co włożymy w nasz związek to i z niego wyjmiemy, ale jak wiadomo, bywa to niekiedy trudne, a recepty gotowej nie ma na to nikt.
Nie mniej jednak, patrząc na tak zacnych Jubilatów - chce się dotrwać w swoim małżeństwie do tak pięknej okrągłej rocznicy ;)
 Zostawiam Was z ta małą refleksją i kilkoma zdjęciami ze spotkania.
 Zdjęć, jak już wspominałam w poprzednim poście o jubileuszu powstało w sumie ok. 2000
więc jak widzicie ciężko było wybrać, jakieś idealnie oddające w pełni  klimat spotkania, więc wybrałam metodą na kogo padło na tego bęc.
 A kolejne nasze spotkanie odbyło się  na początku maja wśród kwitnących jabłoni, więc temat kolejny będzie  jeszcze bardziej wiosenny :)



















 aaa no i byłbym zapomniała Wam donieść, iż dziecię mi się najstarsze... zaręczyło :))

a szanowny Zięć in spe wywiózł ją   by dokonać oświadczyn aż do... Australii ;)


Pozdrawiam Was mocno i do miłego
♥ 



poniedziałek, 13 lipca 2015

Teledyskowy debiut Julii, nieudolne scrapowe podrygi i nieco kulinariów

Tak, dzisiaj będzie mydło i powidło jak kiedyś bywało w wiejskich sklepikach , które tak na marginesie po dziś dzień wspominam z rozrzewnieniem z  czasów dzieciństwa i wakacyjnych wypraw do nich ;)
Moja pierworodna, Julia - postanowiła sobie dorobić  trochę grosza i wystawiła swoje foty na  popularnym portalu dla modelek, na modelkę to raczej nie startuje, bo wzrostu Pan Bóg poskąpił ale tam do innych celów czy to fryzjersko-reklamowych czy innych to może bardziej się nadaje, na owym portalu wypatrzył ją fotograf Dominik Pisarek i wraz ze swoja małżonką pyknęli jej kilka romantycznych zdjęć, które  Julia również umieściła na owym portalu i  bęc ! wpadły aż trzy propozycje, do teledysku, do filmu i do reklamy fryzjerskiej, Julia wybrała teledysk i tym sposobem mam okazję zaprezentować- upomniana przez kilka  z Was czemuż to się nie chwalę -  to się chwalę a co :) - że Julcia w teledysku wystąpiła. Zespół nazywa się Enej - przyznam bez bicia, że nie znałam go wcześniej, bo fanem tego typu muzyki nie jestem - ale piosenka mi się podoba :)











a tu  rzeczony debiut  :)


A co do podrygów scrapowych, no cienka jestem jak chore niemowlę ale, taka potrzeba była to poszalałam, znalazłam bowiem kilka  zeszytów po moich dziewczynach z czasów szkolnych, i trzeba było je zagospodarować, a piękne to one już nie były przez lata straciły i wigor i jędrność, trochę było w nich pozapisywane, więc po wydarciu kartek zostawała w nich jeno garstka tych przydatnych. 
Postanowiłam zatem zrobić sobie bruliony do swoich sklerotycznych zapisków i tym sposobem pokleiwszy je do kupy zrobiłam dwa grubaśne zeszyty i nieco je umaiłam, bo  - a to okładki w jednym nie było, a w drugim urwany róg i tak mam na długie tygodnie w czym bazgrolić :)
Ja wiem , że można ładniej i bogaciej i w ogóle, ale jak na pierwszy raz  tyle musi wystarczyć, a ja nie mam ani szablonów ani wykrojników i miała nie będę - bo na razie nie zamierzam się przerzucać z haftowania i szycia na scrap, tylko miałam trochę papierków i je wykorzystałam.



 A na koniec , żeby Was tak na głodnego nie trzymać, polecam tartę z warzywami i serkiem ricotta, którą to już w wersji szpinakowej polecałam rok temu, o TUTAJ , wykorzystałam taki  sam przepis tylko do nadzienia użyłam zamiast szpinaku, duszone na maśle z czosnkiem warzywa co to miałam je akurat pod ręką, czyli por, brokuły , paprykę i suszone pomidory w oleju i zioła z ogródka. 


Powstały też przy okazji nagrzanego piekarnika bułeczki do hamburgerów, bo te jadamy tylko domowe, zarówno same hamburgery jak i pieczywo, a tu z pomocą przyszła Mimi i na swoim blogu
 zamieściła przepis na bułki braci Hobbs, można też przepis znaleźć w brulionie nr.7 pt. "Dobre strony" rzeczywiście są idealne i w smaku i konsystencji, na dodatek po trzech dniach nadal są świeże i nadają się do jedzenia. Polecam, są naprawdę  proste w wykonaniu.




To tyle na dzisiaj, pięknie dziękuję za komentarze, 
mocno ściskam
i do następnego wpisu ;)




piątek, 3 lipca 2015

Stolik z historyjką i historią w tle :)

A było to tak :
Małżon przeszanowny pojechał do zwierzęcej kliniki w sobotę, coby nasza karmiącą kocicę uleczyć ze spuchniętych od ssania wymion, bo te małe potworki coś za mało ssały i gryzły  i się guzy kocie  porobiły.
A koty nam się pierwszy raz -  to nadmienię  - urodziły z wadami genetycznymi - coś jak  takie kocie dałniaczki, słabo rosną maja dziwne główki - szeroko rozstawione oczki - są słodkie -  ale  myślimy, że to nie koniec kłopotów,  w miocie było ich 5 a przeżyło niestety tylko 2. 


Tak więc  kocia mama  poddała się zastrzykowi z antybiotyku i oxytocyny, a jako, że szanowna owa  poprzednim razem zachowywała się nienagannie podczas zabiegu, to  tym razem pan doktor ze względu na ciepłą aurę drzwi do kliniki nie zamknął i kota niewiele myśląc a raczej nie myśląc -  spirzyła w krzaczory i tyle ją widzieli...

A dodam tylko, ze  w domu gość, kuzyn Małżona przybył więc trzeba było się pospieszyć, bo  wiecie, obiad, pogawędki, 5 lat do obgadania  i te rzeczy...  wiec z tym kotem to jak zawsze 15 minut miało być  i  po krzyku, a tu męża nie ma już godzinę - to dzwonię- myślę sobie pewnie kota nawiała...  albo wjechał gdzie do rowu...
Okazało się, że kota nawiała, i że razem  tym lekarzem i drugim we trzech nura w te krzaki i  szukają, krzaki geste, kota w kolorze  doskonale krzakowym więc  zlewająca się w 100% - no koniec.

 Ale - nie ma tego złego coby :) i  - zamiast kota mąż mój w owych krzakach znalazł zardzewiały stolik, bez blatu rzecz jasna - sam metalowy stelaż-  ale bardzo zacnej postury, i oczywista załadował go na poklad celem przywrócenia mu świetności - a dodam, ze ostatnio narzekałam, że kawy na tarasie nie mam  przy czym chłeptać, bo ten stół na setkę gości to taki i  mało przytulny i mało kawowy... a tu mówisz -masz ;)



A wracając do koty :) panowie wespół wreszcie wpadli na pomysł, żeby te kocięta przywieźć , bo jak zaczną się drzeć z głodu i tęsknoty to ona wylezie i da się schwytać.
jak pomyśleli tak też uczynili - Małżon wparował po pudło z kotami i rzeczywiście - koty zaczęły się wydzierać w pojeździe, drzwi szeroko otwarte i mamuśka - turystka  co duchu wskoczyła do naszego dyliżansu i historija skończyła się pomyślnie ;), a że wszystko zajęło prawie dwie godziny to insza inszość :)

To teraz wróćmy do owego stolika -  po kilku dniach został dzielnie ze rdzy obszlifowany i maźniety  farbką cośmy ją tam na podorędziu mieli - jedynką / to nie reklama :)/  
 




 - ale ważne jest tutaj z czego jest blacik.
Rzeczony blacik  jest zrobiony ze szczebelków od łóżka piętrowego  dziecięciów  naszych.  Owe łózko już kilkakrotnie zostało przerobione na różne sprzęta, a to na drabinę a to inne podpórki do rzeczy ważnych , słabsze części, nieprzydatne  wylądowały w kominie i zostało jeszcze parę elementów ostatnich - które posłużyły właśnie  do jego zrobienia. Biorąc pod uwagę ich wiek - czyli 20 lat - to mają dla nas wartość historyczną i uznaliśmy, że malowane nie będą. 


To tyle wyjaśnień, mam ci ja stolik meżowymi ręcami zrobiony od a-z :)

tadam !


U nas już drugi  bity miesiąc bez wolnego weekendu - gdyż spotkań rodzinnych i znajomych niekończąca się fala trwa - powstało kilka tysięcy fot - czekających na me zmiłowanie i udostępnienie stęsknionej pamiątek -   rodzince ;)  jest nadzieja na za tydzień - że będzie wreszcie  wolne - obaczymy ;) wolne od spotkań może tak, ale w kolejce czeka remont elewacji domu po zdjęciu  bluszcza, który go zniszczył dokumentnie... ale to pokażę na fotach innym razem.
  
i na koniec koteły nasze 



i takie tam roślinki


 to tyle na dzisiaj, ściskam mocno, całuję
 i do miłego !




niedziela, 7 czerwca 2015

Krótko o sezamkach

Zanim obrobię miliony zdjęć z ostatnich trzech   rodzinnych spotkań i napiszę jak było 
to wrzucam dla lubiących sezamki  - przepis, który sama wymyśliłam, bo te znalezione w sieci to albo mi nie wychodziły albo miały za dużo cukru, a mnie z cukrem to nie po drodze natomiast z sezamem i miodem  to już bardziej,  bo uwielbiamy sezamki, a jak wiadomo te sklepowe to i zacukrzone i  różnie to ze składem bywa ;)

Jak zwykle pierwszy rzut poszedł bez zapisywania proporcji, ot przechylałam naczynia nad patelką i lałam ile mi w duszy zagrało :) sezamki wyszły super, potem spróbowałam odtworzyć przepis dla Was,    wyszły podobne , lekko miękkie takie jak lubię,  poprzednie były twardsze.
Niestety   zapiski przepadły ;)   to podaję co pamiętam :) powinny wyjść tak czy siak.
jak zrobię je  po raz trzeci,  to wpiszę już dokładne proporcje:)

EDYTOWANY

  SKŁADNIKI 
około 120 g masła


         80 g  - 100 g miodu 
można ale nie trzeba dać łyżkę cukru
nieco ekstraktu waniliowego

250 uprażonych na "złoto"  ziaren  sezamu- ilość sezamu będzie miało wpływ na ich twardość po wystudzeniu
można uprażyć i wrzucić dodatkowo  garść płatków migdałowych to będzie tak ok 40 g

 JAK ZROBIĆ: 

Masło z miodem, wanilią i ewentualnym cukrem ugotować na  sporej patelni tak by lekko bulgotało i zaczęło się lekko  karmelizować, następnie należy wyłączyć gaz, wrzucić uprażone ziarna sezamu i płatki migdałowe, wymieszać,  masa powinna być gęstawa - ale nie zbyt mocno, żeby sezamki nie wyszły zbyt twarde, natomiast jak ją zagęścimy jeszcze sezamem to wyjdą twardsze. 

Jeszcze gorąca masę wykładamy do płaskiego naczynia posmarowanego olejem, wielkość naczynia  jest dowolna, w większym naczyniu  sezamki będą cienkie, jak damy do mniejszego będą grubsze ;)
może to być mała  blaszka, może to być naczynie ceramiczne lub pudełko śniadaniowe.

Jak już masa wystygnie i stwardnieje podważamy lekko brzegi i wystukujemy ja na deskę do krojenia i ostrym nożem , najlepiej z ząbkami tniemy masę na dowolne kształty i ...

zajadamy :)

Dziękuję za Wasze komentarze,  jak zawsze postaram się uzupełnić odpowiedzi
niestety, nie radzę sobie ostatnio zbyt dobrze z blogowaniem , bo mam przejściowe kłopoty i moc zajęć i zwyczajnie nie wyrabiam :)

pozdrawiam Wam mocno i sama sobie życzę poprawy . by bywać częściej u siebie i u Was:)

ula


niedziela, 24 maja 2015

Bez ładu i składu... ;)



Witajcie moi mili po -  jak zwykle sporej przerwie.

Tytuł posta  to specjalna dedykacja dla Anonimka co mi wytknął, że piszę od czapy - niechże więc tak będzie - zgadzam  się !  bo pisarz ze mnie żaden ;).


Życie nieraz nas tak zaorze, że nie widzimy, nie czujemy nawet

 jak wszystko  ucieka -  i czas i wiosna i kwitnienia i słońce i dni  – łatwo nie jest – nie zawsze tak bywało, nie zawsze jest pod górkę, więc nie mam co narzekać  ale jak już jest ten szczyt osiągnięty – szczyt wytrzymałości - to potem czekam  na ten moment z górki – łapię oddech i pędzę aby nadgonić ten czas stracony  J

 I chłonę wzrokiem  łąki mniszkiem pokryte i tysiąc odcieni zielonego 


i kwiaty zasadzam co by tego koloru po szarej zimie  było jak najwięcej,
 liczę konwalie pod swoją sosną 
i pędy winogron
 i martwię się irysem co go przesadziłam i połowa nie chce urosnąć,
 a tak dobrze mu szło na początku, 
 ale te truskawki kwitnące i kiście porzeczek i kwaiciory rozmaite



 i maliny panoszące się wszędzie mi wynagradzają irysowa porażkę,  
 wtykam nos w melisę cytrynową i majeranek i wszędobylskie oregano,   
i lubczyk wyrywam  i daję do rosołu, 
 a miętę delikatnie pocieram palcami  by przez  chwilę poczuć jej zapach –  zaraz rozrośnie się jak szalona i zadławi mi wszystkie poziomki, 
cieszę  się jak dziecko każdym rośnięciem w swoim małym  ogrodowym zakątku.





Zaliczony u nas już pierwszy chłodnik z młodej botwiny, i pieczenie rabarbaru do obłędnego deseru Nigelli, sam jego widok zawsze mnie napawa radością, bo rabarbar wielbię równie mocno co truskawki które to truskawki też już   zaliczyłam przy okazji różnych wizyt  i to jest takie wyczekane i takie przyjemne i takie małe i proste, a tak  mocno cieszy.




 Niemalże jak  spotkanie dawno nie widzianej osoby, jednak te zmysły smaku maja swoją porę i domagają się odmiany i każdy tam na coś swojego czeka co lubi najbardziej.


 I  jeszcze kapusty z koprem nie popełniłam ale małosolne już się robią J i w planach powrót do pieczenia tarty z ricottą i świeżym szpinakiem i cukinią i  gotowania zupy z młodych porów;) ech – tyle przed nami tego nowego i nie ważne że co roku to samo – to samo a jednak od nowa.



Ale się rozmarzyłam kulinarnie -  ale u nas to normalne, lubimy smaki, zapachy i wszystko to co tak raduje w ten letni czas po długiej monotonnej zimie, która jak wiadomo,  nie rozpieszcza taką  różnorodnością  - jak wiosna  lato i jesień:).


Jak wspomniałam w poprzednim poście – mieliśmy różne rodzinne spotkania, a jedno z ważniejszych to złote gody mojej cioci i wujka -  było naprawdę wesoło i rodzinnie – dwa dni pogaduszek i wyśmienitego jedzenia i oczywiście setki zdjęć -  nie do przerobienia, ale są ważne bo pozostały by móc powspominać  czy to teraz czy za miesiąc czy za lat 10 J

Nigdy nie umiem skończyć ich robić, jedynym czynnikiem wstrzymującym jest zapchanie wszystkich kart i niemożność ich opróżnienia, bądź wyczerpana bateria w aparacie ;)  a potem siadam z mina zrzedniętą -  bo spośród tych 2000 zrobionych ciężko się wybiera te ważne i mniej ważne – a potem jeszcze obróbka - no i można tak i z  tydzień czasu nad nimi ślęczeć, albo i dłużej.  


Dzisiaj tylko kilka z nich z pierwszego dnia-  tym razem w  tonacji cz-b  - którą bardzo lubię zdjęci a są  i moje i mojego ślubnego – tym razem oboje robiliśmy .











 Na dzisiaj to tyle, może udami się niebawem  pokazać drugą część zdjęć

 i pierwsze duże rodzinne  spotkanie przy grillu :) w jabłonkowym sadzie :)
muszę się spieszyć bo za tydzień mamy kolejne :)

pozdrawiam Was z całego serca i życzę  miłej niedzieli :)


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...