wtorek, 31 grudnia 2013

Należy czy nie należy postanawiać...

Odwieczny to  dylemat noworoczny, wielu, mój też kiedyś,  ale może podzielę się swoim pomysłem :).
Mam ci ja zeszycik, w którym są zapisane okrągłorocznie wszystkie rzeczy do zrobienia, a to ich ubywa, a to ich przybywa, w zależności od okoliczności.

a o :)



Zeszycik nie byle jaki bo w okładce lnianej, coby się dobrze i przyjemnie kojarzył, którą to okładkę  dostałam to od naszej  chyba najbardziej ze lnem obeznanej osóbki, a mianowicie Marty
 
Miałam też  kiedyś...  inny,  czyli tzw, tygodnik,  i dokładnie było spisane co ja tam każdego dnia powinnam,  może i fajne to było, bo takie usystematyzowane, ale nie przy moim trybie pracy. 
I dotyczyło tylko prac domowych, a to przecież tylko obowiązki, a gdzie te przyjemności? ;))) , 
na które sobie zapracowałam, jakiś czas wolny czy coś podobnego... no właśnie.
Więc zeszycik, powstał sobie ze wszystkim i taki bezterminowy, co  zrobię, to z przyjemnością wykreślam, co muszę lub wymyślę do zrobienia , dopisuję i tak roczek cały z możliwością przejścia na następny,  no na pewno to ja się nudziła nie będę przez najbliższe 20 lat , jak Bóg da mi tyle pożyć ;))
Ktoś się może zapyta, a po co to zapisywać, ano moi drodzy, przypadłość którą mam  to się nazywa SKLEROZA
albo
 SYNDROM WYPARCIA
skleroza dotyczy zarówno rzeczy obowiązkowych jak i przyjemnych, a syndrom wyparcia tego czego robić nie lubię ;))

Jedno co mnie martwi to rzeczy które sa tam od lat dwóch, bo to już ewidentnie  źle o mnie świadczy, mruczy mi to za głową jak jakiś upierdliwy kot, ze jestem leń i tyle.
 Tak więc nie postanawiam , ja tylko dopisuję i wykreślam i na razie mi z tym w miarę dobrze.:)
 Zeszyty ja mam od wielu rzeczy, w ramach tejże sklerozy,
a od tego co mam kupić, np. spis książek, które chcę mieć, bo ja książki lubię mieć, te pozyczone mnie bolą jak oddaję po przeczytaniu... :)
a to wydatki, a to rzeczy ważne, myśli i słowa, a to i tamto i  owo i dziesiąte


Bilansów też nie robie, źle wpływają na moje ego, bo albo je rozbestwiają albo dołują
porównywać roku do roku nie lubię i sprawdzać siebie też nie, wystarczą mi moje kajety od tego ;) 

Kochane i kochani moi, każdy ma swój sposób na swoje mole co go gryza i koty co go miziają
z powodu swojego wieku  JUŻ wiem, ze nie ma się co spinać na siłę  jak nie ma się możliwości, albo coś je ogranicza, czyli czas, pieniądz, wiek, zdrowie, talenty, itepe...   wiem jedno, trzeba robić w swoim tempie  to co się umie najlepiej, i dać to samo robić swojej połówce i wspierać się nawzajem, podpowiadać i pomagać.
Reszta będzie  i tak jak Pan na wysokościach  zaplanował. ;))

 Czego Wam życzę ?

a tutaj mam taki ulubiony zestaw tabliczek do codziennego poczytania, marzeniem moim
jest mieć je na ścianie ;) 
najlepiej w polskiej wersji
 zdjęcie pochodzi z bloga 
http://vickys-home.blogspot.com/

no i żeby do
 "MANIA" SIĘ NIE OGRANICZAŁO :)
czego sobie szczególni życzę :)



i morza kwiatów bez okazji 
bo kwiaty sa po prostu ... piękne 
a jak jest to piękno pod nosem to wszystko pięknieje dookoła :)


a i czasu na zabawę też trochę, ale bez przesady coby się nie rozbestwić ;)
bo potem dwa lata nie można wykreślić  czegoś z zeszytu...  :-P


Nie mówienia, że  "nie mam czasu", to jedyne co postanawiam,
a przynajmniej mówić jak najmniej i  szczerze wobec siebie ;)

To kończę te przynudzanie, nic lepszego nie wymyślę
niech każdy żyje jak umie, stara się jak umie i tak, żeby innym z nim było dobrze :)
buziaki!

no i mała edycja, jakie to prawdziwe... niekiedy

a więc
 SZCZĘŚCIA PRZEDE WSZYSTKIM! 


 

piątek, 27 grudnia 2013

Życzenia poświąteczne

Kochani, dziękuję za wszystkie życzenia i te tutaj i na fejsie, jak zawsze jestem mile wzruszona i zaskoczona, dziękuję pięknie i ślę do 
 Was wszystko co naj naj naj !!! 
niech Radosna Nowina  o Narodzinch Dzieciątka Bożego przyniesie Wam wszystko co najlepsze w przyszłym roku, a przede wszystkim spokój i wytchnienie od doczesnych kłopotów i zmartwień.



(zdjęcie z sieci)

 Sama nie wiem jak do tego doszło, ale stoczyłam się blogowo na dno samo chyba... ale na swoje usprawiedliwienie mam naocznego świadka w postaci Monique  
z którą ten swój wyjątkowo zapracowany przedświąteczny czas miałam wielką przyjemność spędzić :) ona  jedna wie jak miałam dosyć i jak można czasu nie mieć i mieć jednocześnie wszystkiego po kokardkę,  1,5 dnia i jedną noc na przygotowanie domu i Świąt dla kilku osób.
Takiego czegoś jeszcze nie przeżyłam w realu i wiem jedno nigdy więcej...  co nie znaczy że żałuję o nie, mam jedno doświadczenie życiowe więcej, a że bolesne to już inna para kaloszy ;)

Święta się udały, goście dopisali, nam nadzieję, że ukontentowani atmosferą i prezentami i jedzeniem, którego było nieco mniej, bo z braku czasu były wigilijne potrawy podstawowe. Co prawda  ja chodziłam trochę jak automat, ziewając niemożebnie ze zmęczenia, ale może nikomu to nie przeszkadzało,  spałam po 10 godzin na dobę żeby się jakoś pozbierać do całości.
A skoro piszę dzisiaj  o tak później porze to znaczy, że jakoś się pozbierałam :))

Nie było naszych wszystkich ulubionych ciasteczek swiatecznych ale 2 rodzaje dziewczynom moim  się udało upiec, a  reszta bedzie na Sylwestra :)
  
a oto i nasz jak zawsze mocno czerwony wiecznie świąteczny salonik, bo tylko rózni sie tym na święta, że stoi panna zielona i lampki  się zapalają :) no i dziecię me popełniło kilka gwiazdek, i girlanda od Moni zawisła 



a oto nasza choinka "inaczej" wersja wystrzałowa :))


mały fotograficzny trik, i mamy takie oto coś :)
To zbieram się spać, jeszcze raz wszystkiego naj i do miłego następnego mam nadzieję niedalekiego posta o...
 między innymi  moich aktualnych pracach hafciarsko -  drucianych ;) 
BUZIAKI!! 

no to edytuję bo sumienie mnie gryzie
własnie przeczytałam posta u Edith i w zasadzie już się wstydzę słowa "nie mam czasu" 

a to za sprawa tego tekstu, który aż boli taki jest prawdziwy...

Nie przyjadę, Mamo, nie mogę, nie mam czasu.
Nieraz mówiłem – ale jeśli mówię, że mówiłem, to nie znaczy jeszcze, że nadal nie mówię – a więc nieraz mówiłem, że nie mogę, bo czasu nie mam. Nie widziałem jednak w tym nic niewłaściwego. Czujność nasza wobec nas samych jest znikoma w porównaniu z naszą czujnością wobec bliźnich. Kiedy więc słyszę u ciebie owo „nie mogę, nie mam czasu”, wojska moje od razu gotowe są do szturmu.
Mam dom, mam wóz, lokatę mam, kobietę mam, ale czasu nie mam. Mam tytuły, mam talenty, mam ambicje, no i władzę mam, ale czasu nie mam. Mam urodę, mam swobodę, zdrowie też właściwie mam, ale czasu nie mam. Mam stosunki, mam psa, mam Mamę, a nawet wyrzuty sumienia mam, ale czasu nie mam i nie dam.
Tymczasem, owo „nie mam czasu” nie mówi prawdy. „Nie mam czasu” ma na myśli bowiem każdorazowe konkretne >>to<< i znaczy: „nie mam na >>to<< czasu”, co z kolei znaczy: „>>tamto<< uważam za ważniejsze”. Zatem: „Nie przyjadę do Ciebie, Mamo, bo nie mam czasu” znaczy: „Nie przyjadę, bo >>tamto<< uważam za ważniejsze”. Nie mam na >>to<< czasu i nie będę >>tego<< robił, bo muszę, chcę, wolę robić co innego. Słyszycie, wy wszyscy potrzebujący i oczekujący, mówię wam, nie przyjdę, nie mam czasu. Rozumiem was i dobrze rozumiem wasze wyczekiwanie, ale mówię, nie mam czasu. Zajączku, nie mogę, ale od innych pewną będziesz miał załogę.
Miłosierny Samarytanin nie ma czasu, musi pędzić. Wiesz dobrze, ile w mym sercu miłosierdzia, ale nie mam czasu. Strasznie jestem zajęty. Gdyby biblijny Samarytanin był tak jak ja zajęty albo gdyby chociaż miał zegarek, zapewne by się nie zatrzymał. Ale ty przecież wiesz, kim jestem. Jestem profesorem, seksretarzem, prezydętkiem, królem-srulem, jestem najbardziej zajętym człowiekiem pod słońcem i nie mam czasu. Muszę już pędzić. – Królik spojrzał na zegarek i popędził dalej.
Jeśli jednak nie mam czasu, to mnie nie ma. Jeśli nie mam czasu, to jestem najbardziej zajętym trupem pod słońcem, choć muszę pędzić. Bo póki jestem, to nieprawda, że „nie mam czasu”. Właśnie mam czas. To, że jestem, znaczy właśnie, że mam czas. I jeszcze trochę tego czasu będę miał. Więc nie mów, że czasu nie masz, bo to tak jakbyś umarł. To po śmierci nie będziesz miał już czasu, ani trochę. Ale teraz właśnie go masz i rozporządzasz nim. Więc odwiedź swą starą, schorowaną matkę, która chętnie wierzy w to, że naprawdę nie masz czasu, i chętnie nie wierzy w to, że tyle innych rzeczy jest dla ciebie ważniejszych.
To ty jesteś czasem. Ty, twoje życie, to właśnie dany ci czas. I co uczynisz z tym twoim życiem, tj. z tym t w o i m czasem? Nie mów choć, że go nie masz, bo to tak jakbyś siebie nie miał, jakby coś innego ciebie miało, jakbyś niewolnikiem był. – Mamo, jestem w kajdanach, nie mogę przyjechać, przykuty jestem … – No, a do czegoś ty, synku, przykuty? A kto to cię, synku, przykuł?<
Jeśli zaś „mam czas”, to co właściwie mam? Wszystko to, co „mam”, należy do mnie, jest „moje”. Jeżeli więc „mam” czas, to jest to „mój czas”. Ten czas, który miałem i ten, który mam, i ten, który będę miał – jeśli będę miał – tworzą „moje czasy”. „Moje czasy” różnią się, na przykład, od „czasów Ludwika XIV” czy od „twoich czasów” tym przede wszystkim, iż są tymi rozgałęzieniami czasu, w których ja „panuję”. Jeśli tedy mówię, że „nie mam czasu”, to jakbym dawał do zrozumienia, że oto nie znajduję się we własnym panowaniu, że oto nie panuję nad sobą, lecz opanowany jestem przez coś innego czy kogoś innego. „Nie mogę”, bo to coś czy ten ktoś mnie „nie puszcza”. Widzisz więc, że to nie moja wina, że nie przyjeżdżam.
Kiedy jednak mówię „nie mam czasu”, wcale nie wyrzekam się wolności, lecz najczęściej właśnie ją potwierdzam. „Nie mam czasu” zazwyczaj bowiem znaczy „nie chcę”. „Nie mam czasu spotkać się z tobą” znaczy więc: „nie chcę spotkać się z tobą”. Ale jak ktoś naiwny, to niech myśli, że to jakoweś siły wyższe sprawiają, że ja, biedny, czasu nie mam, i to w ząb, i to nawet w trzeci.
A czy „mam czas” nie znaczy właściwie tyle co: „jeszcze mam czas”? To „jeszcze” znaczy, że „jeszcze nie teraz”, że jeszcze mogę zwlekać, bo jeszcze mam czas, że później, później … Tak, mam czas, dużo czasu. A więc, nie przyjadę, Mamo, bowiem „mam czas”. Wczoraj, w zeszłym roku nie przyjechałem, bo nie miałem czasu, a dzisiaj, a w tym roku nie przyjeżdżam, bo mam czas, mam jeszcze czas. Oczywiście, przyjadę, kiedy będzie już „najwyższy czas”, ale wtedy właśnie już nie będę miał czasu, a więc jednak nie przyjadę. Co za pech! Co to też z tym czasem się wyprawia! Albo nie mam czasu i nie mogę, albo mam czas i jeszcze nie muszę, albo … Oj, najwyższy czas, muszę pędzić. Wybacz, Zajączku.
Człowiek jest wolny. Człowiek sam decyduje o tym, czy „ma czas” czy „nie ma czasu”, czy ma czas dla swych najbliższych czy nie ma dla nich czasu. Sam decyduje, czy ma czas dla tych, którzy go potrzebują, czy nie ma dla nich czasu. Cóż to za prymitywny determinizm kryje się za owym wyznaniem: nie mam czasu, nie mogę. Przecież to kłamstwo. Przecież to nie w wyniku jakiejś przyrodniczej konieczności nie mam czasu dla własnej matki. Nie, nie. To w wyniku mego wolnego wyboru nie mam tego czasu, to ja sam decyduję o tym, że oto „nie mam, Mamo, czasu”, a ściślej – i po cichu – że „nie mam czasu dla ciebie”.
Jeśli jednak naprawdę „nie mogę”, to nie mówię, że nie mam czasu. Jeśli, na przykład, nie mogę przyjechać do Ciebie, Mamo, bo siedzę w więzieniu, to przecież nie dlatego „nie mogę”, że czasu nie mam. Jeżeli więc mówię, że nie mogę, bo nie mam czasu, jeżeli więc niby nie mogę jedynie dlatego, że nie mam czasu, jeżeli nie ma innej przyczyny jak jedynie ta, że nie mam czasu, to znaczy, że właśnie mogę, że właśnie mógłbym, tylko nie chcę, bo wolę robić co innego. Przyjacielu, gdybym umiał wypowiedzieć to tak jasno i wyraźnie, jak jasno i wyraźnie to widzę, to nikt, komu bym to ukazał, nie mówiłby już: nie mogę, bo nie mam czasu.<
Przemądry homo oeconomicus odkrył, że czas to pieniądz. I tu pojawia się dylemat. No bo faktem jest, że jako żywo nie mam czasu, ale pieniędzy to mam sporo. Gdybym wówczas miał dla ciebie czas, to forsy miałbym teraz zapewne mniej. Tak, czas to pieniądz, ale jeżeli już czasu nie mam, a pieniędzy mam trochę więcej niż trochę, to zamiast mojego czasu, Mamo, zechciej przyjąć te trzydzieści złotników.
Czas już kończyć, czasu mało.
Tekst pochodzi z książki J. Filka "Tajna wielkość twojego życia",

wtorek, 3 grudnia 2013

W biegu

Szaliczek dziecku na stojaka robię pomiędzy bezczasem, dziecię dusiło dusiło aż wydusiło, po bez mała dwóch dekadach nie robienia na drutach przypomniałam sobie jak to jest, i okazuje się ze to jak jazda na rowerze, jak się człek raz nauczył to i pamięta z pomocą Bożą i starej drucianej książki mającej 3 dekady :))
Szaliczek jest z niegryzącej 100% wełenki w kolorze ecru Alize Cashmira


 a co dalej... no godzę się z nadciągajacą zimką której szczerze nie lubię, ale cóż jest porą nieuchronną
więc rady nie  ma, trzeba jakoś to przebytować
urodziwa jest za to bardzo i tym zjednuje sobie moje serce :)



te wschody słońca w mroźne poranki nie maja sobie równych :)

Święta w tym roku spędzimy w chaosie niebywałym, bo zaczynamy od soboty sprzedawać swój chlebek również na Jarmarku Świątecznym
więc pracy będzie co niemiara, dzień w dzień,
jak nie padnę jak jaki kóń pociągowy to cud będzie ...

Na jarmarku mnie nie spotkacie, jeśli chcecie sie tam wybrać, będzie tam moja córka
ale chlebek nasz rodzimy
będzie w 4-5 gatunkach do nabycia  :)
no to spadam bo sen morzy mocno
buziaki!!!
i dziękuję za to że jeszcze tolerujecie  to moje niebywanie w blogowym swiecie :)
chciałabym to zmienić od nowego roku...


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...